piątek, 8 maja 2015

Majovka 2015 - Wigierski Park Narodowy




Weekend majowy  jak zawsze musiał być  spędzony  aktywnie.   Od  wielu lat nie spędzam go w domu. Zawsze gdzieś się wyjedzie ze znajomymi, zawsze ciągnie  jak najdalej od domu.   Zaproponowałem  znajomym przez facebooka  wspólny wyjazd nad wigry. Z braku czasu nie  miałem zbytnio czasu, by  ogarnąć  dobrze temat.   Na tydzień przed  planowanym wyjazdem chętnych policzyć można było na palcach jednej ręki.   Wiadomo, każdy ma  jakieś plany   na  majówkę.    Z  pomocą  jednak przyszedł Marcin.  Podzwonił po   wspólnych znajomych,  pogadał,  i  na parę dni  przed samym wyjazdem  mieliśmy już   komplet  do  naszego, wesołego  9 osobowego busa.
Na dzień przed wyjazdem, gdy mieliśmy   maraton rowerowy w Wasilkowie okazało się, że Daniel z Elą  nie bardzo mogą jechać, gdyż   muszą  porąbać  kilka metrów  drzewa w Studziankach.  Po wyścigu  naradziliśmy się  z Marcinem i chłopakami  i  postanowiliśmy pomóc.   Umówiliśmy się, że  przyjedziemy ekipą   i  porąbiemy  szybko  całe drewno.     Jak  powiedzieliśmy tak zrobiliśmy i  pomimo deszczu  stawiła się ekipa  - ja , łubin, marcin i  grześ w pełni gotowości.    Porąbaliśmy drewno raz dwa,   posiedzieliśmy trochę i się pośmialiśmy.  Teraz już  wiadomo-  ekipa na wigry w komplecie!
Skład  bardzo zacny:  Paweł z Elą,  Ja, Łubin,  Łubinowa,  Daniel z Elą i Zdzichem,  Grzesio z dziewczyną,  Wojtek z Agatą, Marcin z Judytą i oczywiście drugi Marcin.
Noclegi  udało się załatwić  w sprawdzonym już miejscu-  u Pani Marzeny w Rosochatym Rogu.
Byliśmy  tam  już na zakończenie sezonu.  
Są tacy co  twierdzą  „znowu  wigry?  Ile można...”  - ale  twierdząc  tak nie poznali Wigier nawet w połowie.   Ilość  ścieżek,  dróg, zakamarków, pomników,  punktów widokowych     jest po  prostu miażdżąca.  Trzeba by było tam  spędzić z   trzy lub cztery tygodnie  by  móc   powiedzieć  że  wigry się  przejeździło.
Wyjazd zaplanowaliśmy na  sobotę po  mojej i Daniela pracy -  okolica 15:00. Ekipa 9 osobowa  jechała busem, ja  wyruszyłem swoim autkiem, ponieważ w planie  miałem zostać na wigrach jeszcze na poniedziałek i wtorek. Wojtek z Agatą mieli dojechać w niedzielę rano.

W końcu nadszedł czas  wyjazdu.   Ekipa  zebrana  na parkingu pakuje  graty.  Na szybko  ogarnęliśmy  jeszcze hamulce u  Daniela, ponieważ zmienił koła  na nowe  Crest’y.     Ustalamy, żeby jechać   100km/h    i że zakupy robimy w ....  biedronce ... w Augustowie.      Minęło może  30 kilometrów  i  biały busik   był już daleko z przodu.  Widocznie  japończycy  pomylili się i źle wyskalowali licznik  w hondzie hehe :P
Droga mijała bez większych przygód.  Zjechałem  do Augustowa  i   pokierowałem się do  biedronki w której   praktycznie   zawsze  zakupy robiliśmy.  Czekam i czekam... nie ma nikogo.  Dzwonię.  Okazało się, że zupełnie się nie zrozumieliśmy i   busik pognał do Suwałk.   Także  i  ja  lekko  wkurzony  ruszyłem w tym kierunku.     Spotkaliśmy się   w Suwalskiej biedronce.  Szybkie zakupy  i   lecimy dalej- w kierunku  Rosochatego Rogu. 
Nie muszę  wspominać, że droga z  Suwałk do Wigier  to  jeden wielki plac budowy od  co najmniej 3 lat.
Dojechaliśmy na miejsce i zakwaterowaliśmy się  w pokojach.   Tym razem spałem z  Danielem, Elą i Zdzichem w jednym pokoju.  Przygotowaliśmy rowery  i okazało się, że rower Marcina  wymaga  trochę  „reperacji”  bo i  przerzutki  i manetki  nie zechciały współpracować.  Kilkanaście minut  i   udało się  postawić rower   w 99% sprawny.
Bardzo szybko  na podwórku rozpaliło się ognisko.   Było jak zawsze  prześmiesznie!   Trunków  także nie zabrakło. Oczywiście  były moje nalewki „Gambolówki”, ale pojawiła się też  magiczna butelka   o trunku tak mocnym, że  Zdzichu zaprezentował pokaz  plucia ogniem :D 
Przez całą noc  pełna kultura,  nikogo nie trzeba było uciszać,  nikogo uspokajać,  za nikogo wstydzić...   I tak powinno być zawsze !  : )
Następnego  ranka ekipa osób wstała  na zaplanowane śniadanie  o 8:30.   O  9:00 przyjechał  Wojtek z Agatą  i można powiedzieć, że zgodnie z planem wyruszyliśmy  w zaplanowaną trasę.
Najpierw klasycznie zawitaliśmy do Klasztoru w Wigrach. Zajechaliśmy rowerami do środka i  zrobiliśmy małą sesję  zdjęciową.  Następnie  ruszyliśmy  asfaltami  na północ  Wigierskiego Parku Narodowego.
We wsi Królówek odbiliśmy na  zachód  i  przemierzaliśmy już leśne  szutry parku.  Dotarliśmy  na  miejsce pochówku żołnierzy  z I W.Ś.
Następnie wyruszyliśmy do  jednego z  piękniejszych miejsc w  WPN-  Jezioro Gałęziste- seledynowe jezioro  w środku puszczy.
Po  sesji zdjęciowej  i  krótkim odpoczynku lecimy dalej-  w kierunku  Suchar.
Na Sucharach można było  wyżyć się trochę na  technicznych odcinkach z korzeniami i podjazdami.  Zwiedziliśmy parę  wcześniej  nie  jeżdżonych przez nas ścieżek.
Minęliśmy  siedzibę WPN i   popedałowaliśmy  na  słynne wigierskie kładki.
Tym razem  udało się  je pokonać  na  sucho.   Każdy z nas już nie mógł się doczekać  wizyty  w  restauracji Wigraszek.   Zawsze będąc na Wigrach  odwiedzamy to miejsce w celu zaspokojenia głodu i zaczerpnięcia chwili odpoczynku.   Tak było i tym razem.  Ci co już opadali z sił  podratowali się.   Po   około godzinnej wizycie   ruszyliśmy   dalej w kierunku Czerwonego  Krzyża.  Tam z  Danielem spróbowaliśmy zjechać  stromy i bardzo techniczny zjazd  do jeziora, lecz  w pewnym momencie  spostrzegłem jadąc pierwszy, że   deszcze   wymyły   dużą  dziurę w korzeniach  i  chwila nie uwagi  i kości lub rowery  by  pewnie  pękły.  
Dalej single trackami  popędziliśmy  już  w stronę  Rosochatego Rogu.     Te  single na południowo wschodnim brzegu   robią na prawdę ogromne wrażenie.  Można się na nich wyżyć   a jak  ktoś ma  odpowiedniego  skill’a  to i polatać miejscami .
Dotarliśmy  do miejsca startu.    Popakowaliśmy rowery,  posprzątaliśmy po sobie  i pożegnaliśmy się.  Ekipa   z busa  wyruszyła  do domu,  ja zaś   w kierunku   Starego Folwarku -  na pole namiotowe PTTK.
Gdy zajechałem na miejsce, przywitała mnie zamknięta brama.     Camping w tym roku zamknięty....    Masakra.   Poszukałem na szybko  w internecie  innego pola namiotowego.   „Internety” pokierowały mnie  na pole  „Jastrzebie”  znajdujące się na południowo- wschodnim brzegu wigier.   Jadąc na miejsce wykonałem jeszcze  telefon do właścicielki- jak się okazało  bardzo miłej  Pani.   Właścicielki niestety nie było na miejscu, ale pozwoliła mi  podnieść  szlabany przy wjeździe  i  przenocować  za darmo.  Bardzo się ucieszyłem!    Zajechałem na pole. Wysiadłem z  auta  i  dolna część szczęki po prostu  opadła.   Widok był nieziemski!   Chyba najwspanialszy  zachód  słońca jaki widziałem nad wigrami.   Całe pole miałem  dla siebie.  Na pomoście w oddali jedynie   2 innych  „lokatorów pola”  łowiło rybki.  Jeden z nich podszedł porozmawiać.   Byli z Białej Podlaskiej. Pogadaliśmy chwilę o rybach  i  zacząłem rozbijać namiot.
Gdy miejsce do spania było już gotowe  odpaliłem kuchenkę gazowa  i menażce  zrobiłem   pyszną herbatę.  Na  malutkim, turystycznym grillu   szybko  pojawiło się mięsko.   Siedziałem tak i po prostu  gapiłem się  na  piękne widoki.  Słuchałem  tysięcy  ptaków, które  śpiewały dookoła.  W oddali  dzwon  klasztorny wybił godzinę  21.   Dość szybko  zasnąłem.

Rano po przebudzeniu, znów pyszna herbatka.  Pogoda  zaczęła mnie martwić.   Wyruszyłem jednak na rower  i  po przejechaniu około  10/15 km  zaczęło kropić.   Wróciłem do obozowiska.  Sprawdziłem  prognozy pogody   i  okazało się , że   ma  tak popadywać cały dzień a  na wieczór   może    jeszcze się pogorszyć .   Zrezygnowany postanowiłem, że jednak wrócę  do domu i  poogarniam trochę zaległych rzeczy, na które  od  długiego czasu nie miałem nawet  czasu.








































zdjęcia by: Beny & Wojciech Ławrijenko