Weekend majowy jak zawsze musiał być spędzony aktywnie. Od wielu lat nie spędzam go w domu. Zawsze gdzieś się wyjedzie ze znajomymi, zawsze ciągnie jak najdalej od domu. Zaproponowałem znajomym przez facebooka wspólny wyjazd nad wigry. Z braku czasu nie miałem zbytnio czasu, by ogarnąć dobrze temat. Na tydzień przed planowanym wyjazdem chętnych policzyć można było na palcach jednej ręki. Wiadomo, każdy ma jakieś plany na majówkę. Z pomocą jednak przyszedł Marcin. Podzwonił po wspólnych znajomych, pogadał, i na parę dni przed samym wyjazdem mieliśmy już komplet do naszego, wesołego 9 osobowego busa.
Na dzień przed wyjazdem, gdy mieliśmy maraton rowerowy w Wasilkowie okazało się, że Daniel z Elą nie bardzo mogą jechać, gdyż muszą porąbać kilka metrów drzewa w Studziankach. Po wyścigu naradziliśmy się z Marcinem i chłopakami i postanowiliśmy pomóc. Umówiliśmy się, że przyjedziemy ekipą i porąbiemy szybko całe drewno. Jak powiedzieliśmy tak zrobiliśmy i pomimo deszczu stawiła się ekipa - ja , łubin, marcin i grześ w pełni gotowości. Porąbaliśmy drewno raz dwa, posiedzieliśmy trochę i się pośmialiśmy. Teraz już wiadomo- ekipa na wigry w komplecie!
Skład bardzo zacny: Paweł z Elą, Ja, Łubin, Łubinowa, Daniel z Elą i Zdzichem, Grzesio z dziewczyną, Wojtek z Agatą, Marcin z Judytą i oczywiście drugi Marcin.
Noclegi udało się załatwić w sprawdzonym już miejscu- u Pani Marzeny w Rosochatym Rogu.
Byliśmy tam już na zakończenie sezonu.
Są tacy co twierdzą „znowu wigry? Ile można...” - ale twierdząc tak nie poznali Wigier nawet w połowie. Ilość ścieżek, dróg, zakamarków, pomników, punktów widokowych jest po prostu miażdżąca. Trzeba by było tam spędzić z trzy lub cztery tygodnie by móc powiedzieć że wigry się przejeździło.
Wyjazd zaplanowaliśmy na sobotę po mojej i Daniela pracy - okolica 15:00. Ekipa 9 osobowa jechała busem, ja wyruszyłem swoim autkiem, ponieważ w planie miałem zostać na wigrach jeszcze na poniedziałek i wtorek. Wojtek z Agatą mieli dojechać w niedzielę rano.
W końcu nadszedł czas wyjazdu. Ekipa zebrana na parkingu pakuje graty. Na szybko ogarnęliśmy jeszcze hamulce u Daniela, ponieważ zmienił koła na nowe Crest’y. Ustalamy, żeby jechać 100km/h i że zakupy robimy w .... biedronce ... w Augustowie. Minęło może 30 kilometrów i biały busik był już daleko z przodu. Widocznie japończycy pomylili się i źle wyskalowali licznik w hondzie hehe :P
Droga mijała bez większych przygód. Zjechałem do Augustowa i pokierowałem się do biedronki w której praktycznie zawsze zakupy robiliśmy. Czekam i czekam... nie ma nikogo. Dzwonię. Okazało się, że zupełnie się nie zrozumieliśmy i busik pognał do Suwałk. Także i ja lekko wkurzony ruszyłem w tym kierunku. Spotkaliśmy się w Suwalskiej biedronce. Szybkie zakupy i lecimy dalej- w kierunku Rosochatego Rogu.
Nie muszę wspominać, że droga z Suwałk do Wigier to jeden wielki plac budowy od co najmniej 3 lat.
Dojechaliśmy na miejsce i zakwaterowaliśmy się w pokojach. Tym razem spałem z Danielem, Elą i Zdzichem w jednym pokoju. Przygotowaliśmy rowery i okazało się, że rower Marcina wymaga trochę „reperacji” bo i przerzutki i manetki nie zechciały współpracować. Kilkanaście minut i udało się postawić rower w 99% sprawny.
Bardzo szybko na podwórku rozpaliło się ognisko. Było jak zawsze prześmiesznie! Trunków także nie zabrakło. Oczywiście były moje nalewki „Gambolówki”, ale pojawiła się też magiczna butelka o trunku tak mocnym, że Zdzichu zaprezentował pokaz plucia ogniem :D
Przez całą noc pełna kultura, nikogo nie trzeba było uciszać, nikogo uspokajać, za nikogo wstydzić... I tak powinno być zawsze ! : )
Następnego ranka ekipa osób wstała na zaplanowane śniadanie o 8:30. O 9:00 przyjechał Wojtek z Agatą i można powiedzieć, że zgodnie z planem wyruszyliśmy w zaplanowaną trasę.
Najpierw klasycznie zawitaliśmy do Klasztoru w Wigrach. Zajechaliśmy rowerami do środka i zrobiliśmy małą sesję zdjęciową. Następnie ruszyliśmy asfaltami na północ Wigierskiego Parku Narodowego.
We wsi Królówek odbiliśmy na zachód i przemierzaliśmy już leśne szutry parku. Dotarliśmy na miejsce pochówku żołnierzy z I W.Ś.
Następnie wyruszyliśmy do jednego z piękniejszych miejsc w WPN- Jezioro Gałęziste- seledynowe jezioro w środku puszczy.
Po sesji zdjęciowej i krótkim odpoczynku lecimy dalej- w kierunku Suchar.
Na Sucharach można było wyżyć się trochę na technicznych odcinkach z korzeniami i podjazdami. Zwiedziliśmy parę wcześniej nie jeżdżonych przez nas ścieżek.
Minęliśmy siedzibę WPN i popedałowaliśmy na słynne wigierskie kładki.
Tym razem udało się je pokonać na sucho. Każdy z nas już nie mógł się doczekać wizyty w restauracji Wigraszek. Zawsze będąc na Wigrach odwiedzamy to miejsce w celu zaspokojenia głodu i zaczerpnięcia chwili odpoczynku. Tak było i tym razem. Ci co już opadali z sił podratowali się. Po około godzinnej wizycie ruszyliśmy dalej w kierunku Czerwonego Krzyża. Tam z Danielem spróbowaliśmy zjechać stromy i bardzo techniczny zjazd do jeziora, lecz w pewnym momencie spostrzegłem jadąc pierwszy, że deszcze wymyły dużą dziurę w korzeniach i chwila nie uwagi i kości lub rowery by pewnie pękły.
Dalej single trackami popędziliśmy już w stronę Rosochatego Rogu. Te single na południowo wschodnim brzegu robią na prawdę ogromne wrażenie. Można się na nich wyżyć a jak ktoś ma odpowiedniego skill’a to i polatać miejscami .
Dotarliśmy do miejsca startu. Popakowaliśmy rowery, posprzątaliśmy po sobie i pożegnaliśmy się. Ekipa z busa wyruszyła do domu, ja zaś w kierunku Starego Folwarku - na pole namiotowe PTTK.
Gdy zajechałem na miejsce, przywitała mnie zamknięta brama. Camping w tym roku zamknięty.... Masakra. Poszukałem na szybko w internecie innego pola namiotowego. „Internety” pokierowały mnie na pole „Jastrzebie” znajdujące się na południowo- wschodnim brzegu wigier. Jadąc na miejsce wykonałem jeszcze telefon do właścicielki- jak się okazało bardzo miłej Pani. Właścicielki niestety nie było na miejscu, ale pozwoliła mi podnieść szlabany przy wjeździe i przenocować za darmo. Bardzo się ucieszyłem! Zajechałem na pole. Wysiadłem z auta i dolna część szczęki po prostu opadła. Widok był nieziemski! Chyba najwspanialszy zachód słońca jaki widziałem nad wigrami. Całe pole miałem dla siebie. Na pomoście w oddali jedynie 2 innych „lokatorów pola” łowiło rybki. Jeden z nich podszedł porozmawiać. Byli z Białej Podlaskiej. Pogadaliśmy chwilę o rybach i zacząłem rozbijać namiot.
Gdy miejsce do spania było już gotowe odpaliłem kuchenkę gazowa i menażce zrobiłem pyszną herbatę. Na malutkim, turystycznym grillu szybko pojawiło się mięsko. Siedziałem tak i po prostu gapiłem się na piękne widoki. Słuchałem tysięcy ptaków, które śpiewały dookoła. W oddali dzwon klasztorny wybił godzinę 21. Dość szybko zasnąłem.
Rano po przebudzeniu, znów pyszna herbatka. Pogoda zaczęła mnie martwić. Wyruszyłem jednak na rower i po przejechaniu około 10/15 km zaczęło kropić. Wróciłem do obozowiska. Sprawdziłem prognozy pogody i okazało się , że ma tak popadywać cały dzień a na wieczór może jeszcze się pogorszyć . Zrezygnowany postanowiłem, że jednak wrócę do domu i poogarniam trochę zaległych rzeczy, na które od długiego czasu nie miałem nawet czasu.
zdjęcia by: Beny & Wojciech Ławrijenko