niedziela, 16 listopada 2014

Zakonczenie sezonu wyjazdowego 2014



Jako iż koniec roku zbliżał się nieubłaganie, postanowiłem zorganizować ostatni wyjazd a.d 2014.

Miejsce zostało wybrane automatycznie­- Wigry. Cudowne miejsce na rower znajdujące się dość niedaleko  Białegostoku (~130km). Miejsce w którym na rowerze przejechałem około 300 km w ciągu ostatnich 2 lat. Spokój, cisza, piękne widoki i bardzo urozmaicone tereny pod turystykę rowerową. Znajda tutaj swoje trasy rodziny, dzieci ale tez i harpagany co na stromym zjeździe po korzeniach i uskokach nie dotykają klamki hamulca.

Ja staram się należeć do tych drugich. Adrenalina podczas szybkiej, technicznej jazdy między drzewami, krzakami , po korzeniach, kamieniach i innych cudach to jest to co uwielbiam.
Na około tydzień przed wyjazdem usiadłem przed komputerem z dokładną mapą turystyczną Wigier w ręku.
Zaproponowałem 2 trasy do wyboru. Pierwsza – łatwiejsza i krótsza. Od Rosochatego Rogu
(miejsce naszego noclegu) na południowy-­wschód w stronę rzeki Czarna Hańcza. Raczej płaska
trasa, ale wiodąca brzegiem tej pięknej górskiej rzeki.
Druga opcja dłuższa, na północny­-zachód – czyli okolice Suchar i potem na południe do kładek.
Za kładkami mieliśmy w planie dotarcie w okolice jeziora Białego Wigierskiego­ gdzie
obowiązuje ścisły rezerwat. Miejsce, gdzie ludzi zupełnie nie ma. Miejsce w 100% naturalne i otoczone
pewnymi legendami...
Jednogłośnie wybraliśmy 2 opcję.
Na wyjazd zgłosiło się łącznie 9 osób, także kwestia transportowa została rozwiązana. Marcin
zorganizował busa 9 osobowego, do którego wrzuciliśmy też bagaże i wszystkie rowery.
W pracy dostałem wolne na sobotę, także start o godzinie 9:00 rano.
Miejscem zbiórki po raz kolejny sklep Sprint na ul. Zwycięstwa.
Dzień przed wyjazdem pogoda mocno się popsuła. Padał deszcz. Nie zapowiadało się to dobrze,
lecz cały czas miałem nadzieję, że będzie ok. Musi być ok, skoro to zakończenie sezonu
wyjazdowego i przy okazji moje urodziny.

W sobotę na szczęście nie padało. Zapakowaliśmy się bezproblemowo i wsiedliśmy do busa.
Ruszyliśmy w kierunku Wigier.
Całą trasę dobry humor wypełniał wnętrze. Śmiechy, chichy, piwko i wspominki z poprzednich
wyjazdów.
Były tez przymusowe przystanki na siku, bo jak wiadomo jak „piwko weszło to i wyjść musi”.
Po drodze zajechaliśmy też do sklepu na zakupy. Docieraliśmy powoli do miejsca noclegu.
Rosochaty Róg, ­bo tym razem tam znalazłem nocleg u bardzo miłej Pani Marzeny Giedrojć.
Gdy wjeżdżaliśmy na podwórze , ktoś spostrzegł wielkie, drewniane ślimaki na postumentach w
bramie „oooo! Ślimaki!” ­ wtedy już wiedziałem, że to nie koniec historii tych drewnianych
stworzeń.
Legendarny już ślimak!


Pani Marzena wyszła nas przywitać i pokazać noclegi. Nasz dom był w tym samym podwórzu,
w którym mieszkała. Bardzo fajna opcja, bo wiadomo, ludzie lubią popić, pobawić się a szkoda
by było hałasować za ścianą gospodyni w nocy.
Pokoje były zadbane. W każdym łazienka. Czysto, cieplutko i przytulnie. Pokój wybraliśmy z
Marcinem.
Jak się potem okazało na dole mieliśmy duży salon z kominkiem i tv, obok lodówkę i .... stół
bilardowy!
Hrabia Rafał :)


Bardzo miłe zaskoczenie.
Ogarnęliśmy się , przebraliśmy i postanowiliśmy wyruszyć na rowery, żeby się trochę rozgrzać.
Wyruszyliśmy na południe do Czerwonego Krzyża. W lesie było bardzo ślisko. Doświadczona
część ekipy miała zabawę , mniej doświadczona problemu z utrzymaniem roweru, ale tak czy
siak było wesoło :)
Marcinu





Gdy dojechaliśmy na skarpę z krzyżem upamiętniającym mieszkańców Czerwonego Krzyża
wymordowanych przez niemców zrobiliśmy pamiątkowe zdjęcie na tle Wigier.
Leniwy no ! :P



Postanowiliśmy też, że trzeba powoli wracać do domu, bo zaczyna się ściemniać.
Gdy wróciliśmy do domu, wykąpaliśmy się i zeszliśmy na dół do salonu. Usiedliśmy przy stole
by skosztować jadła i napitku.


Nalewki, które w tym roku ozdabiają niemal każda imprezę zapewniłem ja oraz Lisek. Na stole
pojawiła się tez whiskey w ramach prezentu. Piliśmy, żartowaliśmy i oglądaliśmy disco polo w
telewizji :D
Lis z lisem !

Gdy ściemniło się i przyszła godzina 20 pomimo lekkiej mżawki chłopaki rozpalili ognisko na
zewnątrz.
Było super. Kiełbasa, jajka z saperki Rafała (moja saperka musiała zostać przepalona na ogniu
przez farbę), różne historie i koty pod zjeżdżalnią. Tak właśnie minęło ognisko. Deszcz zaczął
kropić trochę mocniej, dlatego tez zebraliśmy się do środka.
Jajca z saperki

Poszedłem do pokoju przebrać mokra koszulkę. Wchodzę , zapalam światło a tam.... ślimak w
moim kasku, butach i kondomem na czułkach!
Ślimak w pokoju
Dynia za potrzebą :)



Dawno się tak nie śmiałem jak wtedy! To się chłopakom udało! :D
Następnego dnia wstaliśmy na śniadanie przygotowane przez naszą Gospodynię. Delikatny kac
dawał o sobie znać, bo i jedzenie nie wchodziło jakoś płynnie :P
Po śniadaniu ogarnięcie się i wyruszenie w planowaną trasę.
Wyruszyliśmy zgodnie z planem w kierunku Suchar.
Piękne widoki po drodze, gdy jechaliśmy czerwonym szlakiem. Wzgórza, gospodarstwa na
szczytach, piękne lasy. Niczego nie brakowało. Gdy dojechaliśmy do Suchar teren się zmienił.
Twarda ubita ziemia poprzeplatana byłą ogromną ilością piekielnie śliskich korzeni. Parę razy
prawie nie wysadziło z roweru paru z nas, ale ostatecznie dojechaliśmy na punkt widokowy cali i
zdrowi.


Chwila odpoczynku podziwiając majestatyczne, ciemne wody leśnych jezior i lecimy na kładki.
Przez ostatnie 2 lata, gdy jeżdżę na Wigry zdarzyło mi się tylko 2 razy trafić na suche kładki.
Mokre są dość trudne, ale jak się nie robi gwałtownych ruchów, nie pochyla mocno, nie naciska
hamulców spokojnie można przejechać.



Cała grupa poleciała przodem. Ja z Piotrkiem i Dianą lecieliśmy ostatni.
Pech chciał, że Dianie rower na pewnym zakręcie odjechał i wywaliła się w dość straszny sposób.
Wpierw uderzając okolicami ramienia w kant kładki i następnie spadła w dół, lądując na
szczęście na miękkim mchu.



Podbiegliśmy od razu by pomóc. Po ochłonięciu okazuje się, że coś jest nie tak z obręczą
barkową ręki. Pojechałem do przodu do grupy poinformować, że nie jedziemy dalej i trzeba
wracać.
Ustaliliśmy plan. Piotrek idzie z Dianą zielonym szlakiem w kierunku Starego Folwarku, my
lecimy szybko do Rosochatego Rogu i jedziemy po nich busem.
Marcin,Albert,Rafał ruszyli ile sił w nogach, ja jechałem z pozostałymi dziewczynami: Aga ,
Anią i Anetą. Dojechaliśmy do domu, z Marcinem wsiedliśmy w busa i pojechaliśmy zgarnąć
resztę ekipy.
Następnie popakowaliśmy się, załadowaliśmy rowery i bagaże i podziękowaliśmy za super
nocleg.
Wyruszyliśmy w trasę powrotną zaczepiając po drodze jak zawsze o zajazd Biesiada.
Każdy był zmęczony i chyba każdy spał w busie poza kierowcą :)
Wyjazd był super. Bardzo fajne zakończenie sezonu, fajny klimat, fajni ludzie.
Jak się okazało po prześwietleniu Diana złamała kość ramienia.
Teraz czas odstawić rowery i w zimę na pewno zorganizuję wyjazd na narty biegowe do Pani
Sławy w Puszczy Rominckiej tak jak obiecywaliśmy :)







Ślady  przejechanych tras: