niedziela, 29 marca 2015

Wstrzelić się w pogodę ! czyli Wigry, Wigierki...



W tym roku wiosna przyszła  wcześniej niż się zazwyczaj pokazywała.   Wyjątkowo także   w tym roku udało się  nakręcić  kilometrów.  Sezon rowerowy rozpoczął się także  wraz z pierwszymi cieplejszymi dniami a  w pracy   zrobił się  kocioł.  Czas  chwilkę odsapnąć, czas  zresetować się przed   sezonem choćby na chwilkę- pomyślałem, bo   okazji  do  wykorzystania urlopu  niestety  nie miałem okazji w ciągu ostatniego roku.    Nawet jeden dzień  totalnego  chillu   poprawi moje samopoczucie. Tak już mam, że  co jakiś czas muszę odreagować  i  po prostu  gdzieś pojechać.   W  tym tygodniu  z racji  dość  ładnej pogody i temperatury sięgającej 15 ‘ C  postanowiłem-  w weekend jadę  na rower na  Wigry !  
Oczywiście  nie mogło być  zbyt kolorowo, bo pogoda  na  weekend miała się  zgodnie z zapowiedziami synoptyków  zepsuć.   Jak mówili tak  też się stało.  Sobota przywitała deszczem. 
Wnikliwie obserwując wszelakie  prognozy pogody   doszedłem do wniosku, że  muszę pojechać.  Totalnie nie chciałem zostawać w domu  w  ta niedzielę.
Na szczęście  prognoza  dla  Suwałk   dawała iskierkę nadziei, że   jednak w niedzielę nie  będzie  padało.

Postanowiłem-  jadę  choćby nie wiem co !    Wrzuciłem info na  fejsie-  zero odzewu.   Rozumiem,  zimowe lenistwo  itd.     Daniel  zainteresował się tematem, jednak po krótkiej rozmowie  okazało się, że   nie  pasuje mu, bo jadą rano  nagrywać materiał do Go podlasia.  Łukasz także nie mógł.   Bał się pogody itd.

W sobotę przygotowałem rower, zaplanowałem starannie  trasę   używając  dokładnych map, które nabyłem w poprzednim sezonie.  Wrzuciłem  na  garmina i  jestem  gotowy! 


 
Żarcie zapakowane. Części  zapasowe także.   Plan jest  prosty.   Wyjazd ok.  5 rano.  Na miejscu  herbatka   i śniadanie nad brzegiem  jeziora.  Potem  rower.  Objeździć północne  rejony  Wigierskiego Parku Narodowego.  Okolice  Suchar itd.  Pojeździć,  pozwiedzać, poznać ciekawe miejsca.  Powrót do auta i  obiad.   Mały grill -  pierwszy w tym sezonie! :D  Następnie  przejazd  na południową część parku  do  Czerwonego Krzyża.    Tam    na rowerze  zwiedzanie  okolic  Czarnej Hańczy.    I powrót  do domu   po południu.   Takie  odreagowanie w ciszy  i samotności.  Posłuchać  tej  niepowtarzalnej  Wigierskiej ciszy,  odetchnąć  i nabrać   energii do  dalszej  pracy .   Będzie dobrze !

Budzik nastawiony na  4 rano, lecz  nie udało mi się zebrać   z łóżka i  bez  otworzenia oczu  przestawiłem mimowolnie  budzik o godzinę później...  Skończyło się na tym, że  wyjechałem około  6:30 z domu.  Wszystkie graty zapakowane, rower  także.
Na niebie  przepływały  szare, gęste chmury, jednak   już  po  parunastu km  dało się dostrzec  pierwsze przejaśnienia.
W okolicach Augustowa przytrzymałem się  jeszcze przy sklepie by spożyć  napój energetyczny  zamiast kawy.   Niebo było  już praktycznie niebieskie.  



Uśmiech na mojej  gębie  od ucha do ucha.
 W Suwałkach jak zawsze  postanowiłem odbić na  wschód-  w stronę  Starego Folwarku.
Droga- koszmar!  Od paru  lat już  prowadzony jest tam remont.  Jeden wielki burdel !    Bardzo mało  zmieniło się  w ciągu ostatnich 2 lat.  Ruch wahadłowy, słabe oznaczenia,  dziury po osie itd...





Powoli  jakoś  udało mi się  dojechać  pod  ośrodek PTTK.   Zajrzałem  z ciekawości na chwilę  i ruszyłem dalej.   Auto chciałem zostawić  pod  klasztorem Kamedułów w Wigrach.  Duży parking i obecność ludzi  dawała pewność, że   nikt  mi do  auta  „nie zajrzy” pod moją nie obecność.
Dotarłem na miejsce.  Pogoda – BAJKA!   Cieplutko,  słoneczko świeci,  wiaterek  bardzo delikatny.  Jak  przypuszczałem  z braku  opadów ostatnio  ziemia  była sucha  i  sobotnie deszcze  bardzo szybko się wchłonęły  i nie zostało po nich śladu.
Czas na śniadanie !  Nie ma  to jak   jajecznica  na kuchence  turystycznej na świeżym powietrzu, pod   klasztorem  nad jeziorem...
 Spakowałem się w plecak.  2 banany,  izotonik , spinka, dętka, pompka, łyżki do opon lampka na przód.
 Dzisiejszej jazdy nie traktowałem jak treningu- bardziej jak  spokojne, niedzielne jeżdżenie.
 Z  asfaltu  zjechałem od razu i  poleciałem  bez ścieżki  pole  na którym  przywitały  mnie  2  bardzo głośne żurawie.


  
Następnie  polną drogą  do  wioski Piertanie. Tam znów  kawałek asfaltu z którego   ponownie jak najszybciej uciekam w las.   Mapy  na  Garminie mam  bardzo dokładne.  Dzięki niej znalazłem tą  zapomnianą już niemal przecinkę leśną tuż nad samym brzegiem jeziora Pierty.  W lesie  zaskoczyła  mnie  ogromna ilość  ptasich  śpiewów.   Słuchawki  od razu schowałem  do plecaka  i  więcej tego dnia  nie było sensu ich wyciągać.
Miejscami  leżały  jeszcze mokre gałęzie na których łatwo  zredukować  stan uzębienia, jednak   trochę uwagi i techniki i  nie stanowiły już  żadnego problemu.
Nad  północnym  brzegiem  jeziora  zatrzymuję się  na chwilę przy  pierwszym ciekawym miejscu. Prawie nie widoczny już  krzyż  w miejscu pochówku  ofiar  I Wojny Światowej.   Chwila zadumy,  zastanowienia się co kryje się pod  mchem na którym stoję  i  ruszam dalej.

Teren cały czas  jest  pofalowany.  Głowa  co chwila  lata  to w lewo, to w prawo  a oczy ledwo  nadążają  wychwytywać   piękne widoki.   Od  czasu do czasu  sam się do siebie  uśmiecham i  cieszę się, że  tak  fajnie  udało się wstrzelić w pogodę   i nie muszę siedzieć   na dupie w domu.
 Jadąc czarnym szlakiem  na chwilę przytrzymałem się.  Moją uwagę przyciągnęła  dość spora  góra  na prawo.

Jest zjazd w tamtą stronę i  okazuje się, że     prowadzi  tędy szlak turystyczny  „Samie”.   Wjeżdżam !
Od pierwszych metrów  spodobał mi się ten szlak.  Korzenie, kamienie,  zjazdy, podjazdy,  wąwozy  to to co lubię.  Przytrzymując  się przy tablicach informacyjnych   chłonąłem wiedzę. Nigdzie się nie śpieszyłem. Nikt mnie nie poganiał.  Między drzewami  przebiegły   2  sarny ,  potem   odpoczywając chwilkę  mała , ruda wiewiórka  zaciekawiła się  mną i zeszła z drzewa  bacznie  mnie obserwując.
Polecam  ten szlak na prawdę wszystkim.  Można się zmęczyć, ale można  też  spokojnie pojechać. Widoki  pierwsza klasa !
Jechałem  dalej kierując się w stronę małych  jeziorek  w środku lasu, ponieważ   garmin pokazał mi tam jakiś punkt widokowy.
Gdy dojechałem, po prostu  nie wiedziałem co powiedzieć.   Turkusowe jezioro w środku lasu z bardzo   ładnym dostępem do wody. 
Wysoka  skarpa na około robiła jeszcze lepszy efekt.  Tutaj postanowiłem się zatrzymać  i  spożyć banany.  Siedząc  nad  brzegiem  i jak głupi  uśmiechając  się do słońca  wiedziałem  już, że wróce  tu  w tym roku i to nie jednokrotnie.
Po chwili odpoczynku   kierowałem się dalej czarnym szlakiem mijając  dwóch Panów , chyba sportowców- osądziłem ich tak  po  dresach  reprezentacji Polski.  Przywitali się  bardzo grzecznie  i dalej  omawiali coś  o treningach  zerkając  w notatki.



Obrałem kierunek na południowy  zachód.   Odkryłem piękną  trasę , trochę już zapomnianą, bo miejscami   trzeba było się przedzierać   przez krzaki, ale  z roweru schodzić nie było potrzeby.
Te okolice najbardziej  mi przypadły do gustu.  Chwilami czułem się jak w górach.   Kamienie,  wąwozy i  jeszcze raz kamienie.  Trzeba było  momentami  mocno trzymać kierownicę.
 Dojeżdżając  do okolic jeziora Koleśne   usłyszałem na szczytach drzew  donośny  pisk.   Przytrzymałem się.   Wiedziałem, że to jakiś duży, drapieżny ptak.  Warto było  postać  tak w bezruchu, bo   kilka minut później   pokazał się   zlatując  ze szczytu drzew.  Nie znam się totalnie na ptactwie, ale  Ten  okaz  zrobił na mnie   spore wrażenie.  Rozpiętość  skrzydeł podobna  jak moich ramion.
Dotarłem  do  ścieżek „Suchary”, które  w tamtym roku  pokazał nam  kolega Wojtek.  

Cechą  charakterystyczną  tej okolicy są   specyficzne   jeziora w lesie.  Nie duże,  brunatne.    Druga  cechą jest   ogromna ilość  korzeni na  twardej ściółce.   Można  tam się całkiem  fajnie pobawić  na rowerze.

Objeżdżając  suchary  paroma  ścieżkami  postanowiłem  powrócić  do auta.


Spakowałem się i  udałem  w okolice  rzeki Czarnej Hańczy.  Docierając na miejsce postawiłem  auto tuż nad rzeką,  rozpaliłem grilla,  zaparzyłem herbatę  w menażce  i  w słoneczku   chillowałem.  


Wiatr   trochę  się wzmógł zwiastując   zmianę  pogody.  Powoli  spakowałem się  , zrobiłem pamiątkowe zdjęcie na moście i  ruszyłem w drogę  powrotną  do domu.
 
Nad  Wigry zawsze będę  z wielką chęcią wracał.  Piękne  widoki,  dobrze oznaczone szlaki,  fajne kładki,  urozmaicona  rzeźba terenu i  specyficzny klimat...
Do zobaczenia następnym razem !